Polemika w sprawie książki R. Joynera "Bitwa"
Szanowna Redakcjo "Chrześcijanina"
Kochani Bracia tworzący Radę Programową
List mój jest reakcją na artykuł Ewy Moen pt. "Bitwa".
Ponieważ w stopce redakcyjnej waszego pisma odnajduję informację, iż "Miesięcznik Chrześcijanin jest organem prasowym
Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce" rozumiem, iż z tego w jasny i klarowny sposób wynika, że w/w artykuł jest oficjalnym
głosem KZ, a więc głosem Rady Programowej, NRK, jak i poszczególnych jej członków. Ubolewam nad tym, gdyż sam jestem częścią
Kościoła Zielonoświątkowego w Polsce, pełnię funkcję starszego zboru w Gorzowie Wlkp., a opinie zawarte w "Bitwie" uważam za
bezpodstawne, pozbawione rzeczowych argumentów i niezgodne z prawdą.
Wasze pismo w przeszłości drukowało już sporo kontrowersyjnych (co najmniej) opinii i sądów na temat różnych uznawanych
przeze mnie Bożych mężów (np. Benny Hinn, Kenneth Copeland). Nigdy nie reagowałem na to. Jakkolwiek w obecnej sytuacji uważam
za stosowne wypowiedzieć się. Powód jest jeden: Otóż, jako Magazyn Chrześcijan "Absolutnie Fantastyczne" (którego jestem
wydawcą i redaktorem naczelnym), w 1996 opublikowaliśmy i rozpowszechniliśmy na dość szeroką skalę wizję Joynera "Zastępy
piekielne maszerują". Później jeszcze wznowiliśmy ją w uzupełnionej przez autora wersji. Niezależnie od tego Instytut
Wydawniczy "Rhema" z Kielc wydał to samo poselstwo w postaci książki "Ostatnia Bitwa". Za naszym pośrednictwem poselstwo z tej
wizji dotarło do szerokiej ilości wierzących, w dużej mierze z Kościoła Zielonoświątkowego. Dlatego też uważam za moralny
obowiązek zabrać głos.
Na podstawie reakcji jakie otrzymywaliśmy (listy, telefony) uważam, że wizja prorocza Ricka Joynera spełniła swoje zadanie
tzn. wpłynęła w znaczący sposób na polskich wierzących. Znam przypadki usługujących, którzy pod wpływem zawartego w tej wizji
poselstwa zarzucili niebiblijne praktyki, którymi się posługiwali i w wyraźny sposób zmiękczyli swoje serce na Boży głos i
posłuszeństwo Duchowi Świętemu. Słyszałem od wierzących, którzy przyjęli poselstwo "Zastępów ..." i wyraźne poczęli szukać
Bożej świętości dla swojego życia. Raporty, jakie do nas dochodziły, pokazywały, że Pan Bóg używa tego poselstwa, by nas
zmieniać, uświęcać, czynić bardziej odpowiedzialnymi, rozpoznać co jest Boże a co demoniczne i przyprowadzić bliżej Chrystusa.
To raczej dobre owoce, prawda? Pojawiły się też negatywne opinie, ale ilość ich to zjawisko marginalne i prawdę mówiąc poziom
argumentów, jakimi posługiwali się ich autorzy są na poziomie tych z artykułu siostry Ewy Moen. Ale o tym za chwilę.
"Zastępy piekielne (...)" jest to wizja o charakterze proroczym. Można ją więc umieścić w kategorii jednego z darów Ducha
Świętego, czyli proroctwa. Proroctwo, zgodnie z 1 Koryntian 14, 29-30 podlega osądowi. Co to oznacza? Nic innego jak tylko to,
że należy je osądzić. I tu może pojawić się problem. Bo generalnie podejście zielonoświątkowców do osądu (i nie tylko) polega
na tym, by albo przyjąć albo odrzucić. Tymczasem Słowo Boże mówi w kontekście proroctw co następuje: "Ducha nie gaście.
Proroctw nie lekceważcie. Wszystkiego doświadczajcie, co dobre, tego się trzymajcie" (1Tes 5,19-21). Cóż to wszystko oznacza?
Tylko tyle, że proroctwa podlegają osądowi, nie należy ich lekceważyć (ale traktować poważnie jako Boży głos) a nadto tego co
dobre z nich należy się trzymać, a o tym co złe - zapomnieć. Dopuszcza to możliwość błędu w przekazywanym proroctwie. Ale z
Bożej perspektywy nie jest to problemem. Ważne jest by przyjąć, co dobre tzn. Boże (inaczej mówiąc: zgodne z Pismem Świętym).
Nie mam tu możliwości na głębszą analizę tego zagadnienia.
Odnosząc to do "Zastępów ..." - ani autor Rick Joyner, ani my, jako wydawcy nigdzie nie zachęcaliśmy czytelników, by z tej
wizji uczynić "nowe objawienie" i traktować je na równi z natchnionym spisanym Słowem Boga. Wręcz przeciwnie - we wstępie do
czwartej części, którą publikowaliśmy w Magazynie "Absolutnie Fantastyczne" nr 4/96 poczyniliśmy stosowne uwagi. To samo
uczynił Joyner we wstępie do wersji książkowej - weźmy na przykład: "Muszę tu wyraźnie podkreślić, że nie wierzę, by
jakiekolwiek prorocze objawienie miało na celu ustanowienie doktryny. Od tego mamy Pismo Święte". (str. 10, "Ostatnia
bitwa")
Gdybyśmy mieli być tak rygorystyczni, jak sugeruje Ewa Moen w swoim artykule, musielibyśmy już dawno spalić na stosie Davida
Wilkersona (szeroko przez Was promowanego) nazywając go "fałszywym prorokiem" ze względu na nieprawdziwe proroctwa, które
ogłaszał (proszę zobaczyć dołączony do tego listu tekst "Niespełnione proroctwa Davida Wilkersona"). Ale jak rozumiem jesteśmy
powołani do miłosierdzia. Przynajmniej względem tej postaci ruchu zielonoświątkowego.
Co do terminologii proroczej, jaką posługuje się autor - może ona także zawierać elementy ludzkie, od których zresztą autor
się nie odcina (proszę dokładnie przeczytać wstęp do "Ostatniej Bitwy"). Ma służyć tylko ku pomocy, nie ustanawia w żadnym
wypadku sposobu wierzenia.
Prawdę powiedziawszy czytając artykuł Ewy Moen odniosłem wrażenie, iż autorka "gra na emocjach" używając przy tym
niewybrednych terminów (np. "nauki przekazane przez Joynera nie są zgodne ze Słowem Bożym", "fałsz", "zaślepienie", "drastyczne
kłamstwa"; "nie każdemu duchowi wierzcie"; "doktryny szatańskie" itp.) ale nie używa za dużo rzeczowych argumentów. Dokłada do
tego dużą ilość fragmentów z Pisma, przy czym są one na tyle ogólne że używać ich można do różnych okoliczności. Dlatego
uważam, że przypuszczenia (bo tylko o tym możemy tu mówić) Moen są naciągane, pozbawione faktów i biblijnych argumentów, a więc
ocierają się o pospolitą demagogię. Szkoda, że taki tekst ujrzał światło dzienne zwłaszcza w "organie prasowym Kościoła
Zielonoświątkowego". Można nim wyrządzić dużo krzywdy i zamieszania - zwłaszcza niedawno nawróconym osobom. Osąd siostry Moen
jest surowy, stanowczo za bardzo surowy.
Zaintrygowała mnie pewna myśl, którą podaje Ewa: "Ludzie pozostający pod wpływem tego rodzaju doktryn (chodzi o takie "fale
przebudzenia" jak Word of Faith, Toronto Blessing, Pensacola, Kansas City Prophets itp., które mieszczą się w gnostycznym
nurcie podejścia do spraw wiary) mówią: Nie wkładaj Boga do pudełka ani do Księgi (czyli Biblii), bo Bóg jest ponad swoim
Słowem - skoro jest suwerenny, to może zaprzeczyć nawet własnemu Słowu, jeśli tak Mu się spodoba". Chciałbym wiedzieć, kto
wypowiedział te słowa. Wydaje mi się, że raczej żadna postać z wymienianych wcześniej ruchów, a są to słowa siostry Moen,
będące swoistą nadinterpretacją.
Chciałbym napisać, że czytam literaturę autorów takich jak Kenneth. E. Hagin, Kenneth Copeland, E.W. Kenyon (uchodzących za
reprezentantów tzw. "ruchu wiary", bo zapewne o to chodzi) od kilkunastu lat i zapoznałem się z mnóstwem ich publikacji - i
wszędzie odnajduję zachętę do uważnego studiowania Słowa, weryfikowania doświadczeń przez Słowo, szukania pomocy w Słowie i
konfrontowania swojej wiary w oparciu o Słowo Boże. Nigdy nie znalazłem wypowiedzi zbliżonej w wymowie do tej z rzekomego
cytatu. Nie jestem rzecznikiem "ruchu wiary", więc nie mogę odpowiadać za wszystko, ale po głównych przedstawicielach raczej
wiem, czego mogę się spodziewać. A swoją drogą niezrozumiałe jest dla mnie totalne negowanie tzw. "Word of Faith" przy
jednoczesnym publikowaniu w tym samym wydaniu "Chrześcijanina" materiałów na temat innych postaci związanych w jakiejś części z
tym Bożym poruszeniem - mam tu na myśli recenzję książki Smitha Wiggleswortha oraz artykuł o konferencji z Reinhardem Bonnke
(którego przyjacielem jest np. Kenneth Copeland). To wygląda na swoistą zielonoświątkową chorobę rozdwojenia jaźni. Co do
pozostałych nurtów, które wymienia siostra Moen - nie znam ich na tyle dobrze, ale raczej i przy tej okazji nie spotkałem nigdy
sformułowań zbliżonych choćby do cytowanych.
Sumując tę myśli - rzekomy cytat jest niezwykle krzywdzący dla przedstawicieli wspomnianych poruszeń - bez wątpienia Bożych
poruszeń. Osądzając w tak surowy i niewyszukany sposób Ewa Moen potwierdza raz jeszcze, że istnieje głęboko zakorzeniona w nas
zielonoświątkowa pycha, która nakazuje nam "kasować" i "równać z ziemią" wszystko co nie bezpośrednio wywodzi się z nas. Może i
brzmi to ostro, ale zachęcam, droga Redakcjo, postarajcie się zajrzeć w swoje serca, a odnajdziecie to. Ja odnajduję to w
sobie.
Jednym z zarzutów które stawia Ewa Moen jest kontakt ze zmarłymi i fakt, iż Bóg zabronił tego typu rzeczy. To prawda. 5
Mojżeszowa 18,11-12 mówi o tym dość jasno. Proszę tylko zobaczyć kontekst wypowiedzi Boga. Chodzi o spirytyzm i praktykowanie
go (wzywanie zmarłych). Gdybyśmy mieli podejść do tego w literalny sposób - bo jak sugeruje autorka Joyner zabawiał się w
spirytyzm - o to samo musielibyśmy oskarżyć samego Pana Jezusa, bo na górze, gdzie zostało przemienione jego oblicze (Mt 17,3
lub Mk 9,4) spotkał się ze zmarłym Mojżeszem oraz Eliaszem. Co więcej Pismo mówi, że Piotr, Jakub i Jan, którzy towarzyszyli
Panu Jezusowi także rozmawiali ze zmarłym Mojżeszem! Zobaczcie proszę do jakiego absurdu doprowadza myślenie Ewy Moen. Kochani,
Joyner nie kontaktował się ze zmarłymi - miał wizję m.in. tych, którzy już dawno są w niebie!
Reasumując naprawdę ubolewam z powodu ukazania się tego tekstu i proszę - zastanówcie się głębiej zanim opublikujecie
następne części wywodów Moen. Oczywiście zrobicie jak uważacie. Usłyszałem kiedyś takie zdanie, które mocno zapadło w moim
sercu: "Wszyscy (wierzący) strzelamy do tej samej bramki". Kochani, naprawdę nie musimy ze sobą walczyć, by udowodnić jakieś
tam swoje racje. Walczmy razem, nawet inaczej myśląc w niektórych kwestiach - i strzelajmy bramki diabłu, a nie samobójcze.
Pozdrawiam w miłości Chrystusa,
Tadeusz Adamczak
Gorzów Wlkp.
2000.04.12
Bracie Tadeuszu,
Dziękuję za list. Tak jak uzgodniliśmy, zamieszczam go w całości, bez żadnych ingerencji, i publicznie na niego
odpowiadam.
Artykuły o książce Joynera zostały zamówione przeze mnie. Decyzję o ich zamieszczeniu podjąłem po konsultacji z trzema
jeszcze członkami rady programowej. Zapoznali się oni z książką Joynera i z całością wypowiedzi s. Moen. Wspólnie
stwierdziliśmy, że jej opracowanie jest rzetelne i warte ukazania się w druku. Powołujesz się na pozytywne reakcje ludzi z
naszego Kościoła na zamieszczony w Twoim piśmie artykuł, a my z kolei musimy powiedzieć, że odebraliśmy telefoniczne i pisemne
wyrazy uznania dla trzeźwości oceny wyrażonej w artykule Ewy Moen i umiejętności syntetycznego ujęcia baśni, mitów (1Tm 4,4)
zawartych w "Bitwie", które wielu czytających przyprawiają o ból głowy. Jeśli więc komuś tekst Joynera pomógł "zarzucić
niebiblijne praktyki" i "szukać świętości dla swojego życia", choć dziwię się, że nie wystarczało im do tego po prostu Boże
Słowo, to wspaniale. Jednak nie znaczy to wcale, że ktokolwiek zostaje przez to zwolniony z obowiązku zważania na to, co czyta.
Nie o drobiazgi w przekazie Joynera chodzi, lecz o autorytet biblijnych autorów i samego Pisma Świętego.
Nikt z członków rady programowej naszego kościelnego czasopisma nie chce odrzucać sług Bożych, ale obowiązkiem każdego
wierzącego jest ocenianie wszelkiego nauczania i badanie duchów, czy są z Boga. Nie mylimy oceniania nauczania konkretnego
człowieka z oceną jego samego. Przecież błądzić jest rzeczą ludzką. Ktoś głoszący to czy owo może się po prostu zapędzić.
Skorygowany przez braci, jeśli pokorny, może się z błędu wycofać. Ale co z tymi wszystkimi, którzy idąc za nim ślepo przyjęli
błąd za dobrą monetę? Dlatego z całym przekonaniem twierdzimy, że poza Chrystusem nikogo nie wolno idealizować. Wiemy z
historii (też tej najnowszej) oraz z autopsji, że każdy, nawet "uznany" sługa Boży może mieć skłonność do jakichś "odjazdów", i
dlatego Pismo mówi, abyśmy biorąc z takich ludzi przykład "rozpatrywali koniec ich życia". A zdarza się, niestety, że "końce"
niektórych z nich - co można sprawdzić - niekoniecznie są budujące. Warto też sobie uświadomić, że najlepszym kandydatem na
zwodziciela - jeśli można - nawet i wiernych, jest ten, komu się powszechnie ufa. Dlatego jeśli kogoś obdarzamy określeniem
"uznany sługa Boży", to musimy też wiedzieć, że nie znaczy to, że należy podchodzić do niego i wszystkiego, co mówi
bezkrytycznie. Wszak ap. Paweł powiedział: "Nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów
pociągnąć za sobą".
Dla przykładu chcę przedstawić pewien cytat z wystąpienia Benny Hinna. Wypowiedź ta miała miejsce w Nairobi, gdzie w połowie
kwietnia br. przeprowadzał on kampanię, w której uczestniczyło ponad milion dwieście tysięcy słuchaczy.
"Wierzę - słuchajcie tego, słuchajcie - wierzę, że Jezus, Syn Boży, będzie pojawiał się fizycznie na spotkaniach oraz
wierzącym na całym świecie, aby nas obudzić. Ukazywał się po swoim zmartwychwstaniu i ukaże się przed swoim powtórnym
przyjściem.
Widzicie, prorokini przesłała mi tutaj przez moją żonę słowo tej treści: Powiedz twojemu mężowi, że Jezus zamierza fizycznie
pojawiać się na jego spotkaniach. I oczekuję, mówię wam, czuję iż to się zdarzy. Jestem ostrożny w tym co mówię, ponieważ wiem,
że słuchają mnie ludzie w Kenii. Wiem głęboko w mojej duszy, że coś nadnaturalnego stanie się w Nairobi. Czuję to. Bardzo
możliwe, że wrócimy, i ty i Jan też wrócicie, Paul i Jan wrócą do Nairobi wraz ze mną. Lecz Paul, wrócimy wraz ze stąpaniem
Jezusa po platformie. Słuchajcie teraz, teraz prorokuję: Jezus Chrystus, Syn Boży ukaże się fizycznie w niektórych kościołach i
na niektórych spotkaniach wielu swoim ludziom z tego jednego powodu: żeby powiedzieć wam, że On zamierza przyjść".
Cytuję tę wypowiedź z prawdziwą przykrością. Wiem, że "Chrześcijanin" nie jest miejscem na "zdradzanie" takich wpadek, ale
wiem też, że miliony telewidzów, również w naszym kraju, poprzez satelitę mają dostęp do programów TBN i znają B. Hinna.
Niektórzy może spodziewają się, że w przyszłym roku usłyszą go w Polsce, bo słyszeli, że zaprosiła go Naczelna Rada Kościoła
Zielonoświątkowego. To zaproszenie zostało jednak cofnięte. Znamy wszak słowa ap. Pawła: "Ale choćbyśmy nawet my albo anioł z
nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!" (Ga 1,8).
A teraz co do cytatu "Nie wkładaj Boga do pudełka ani do Księgi (czyli Biblii), bo Bóg jest ponad swoim Słowem - skoro jest
suwerenny, to może zaprzeczyć nawet własnemu Słowu, jeśli tak Mu się spodoba". Częściowo wyjaśniłem tę sprawę na s. 3. Tutaj
dodam trochę szczegółów.
Podczas seminarium "Church Planting Seminar" w 1981 r. John Wimber wypowiedział zdania: "Evangelicals all over the country
are worshiping the book. They have God the Father, God the Son, and God the Holy Book. They took the very workings of the Holy
Spirit and placed it in the Book" ("Ewangeliczni w tym kraju czczą Księgę. Mają Boga Ojca, Boga Syna i Boga "Świętą Księgę".
Wzięli pracę i działanie Ducha Św. i umieścili je w tej Księdze"). Mówił to w kontekście krytyki Calvary Chapel (do dziś jest
tam głoszona zdrowa nauka wraz z darami Ducha wg biblijnych standardów), zielonoświątkowego ewangelicznego zboru, który Wimber
opuścił, by stworzyć bardziej żywy Vineyard. Miało to znaczyć, że my, którzy opowiadamy się za biblijną nauką i praktyką,
pomniejszamy rolę Ducha Świętego i staramy się Go ograniczyć do pisanego Słowa. Wimber zakończył swą wypowiedź takim
stwierdzeniem: "God is bigger than His written Word" (Bóg jest większy niż Jego pisane Słowo). Ta myśl powtarza się na jego
kasetach nagrywanych także na innych seminariach. Powtarzał to tak wiele razy, że zaraził tą postawą do pisanego Słowa cały
Vineyard oraz inne zbory, gdzie sięgały jego wpływy (a sięgały niemal wszędzie). Tak więc te słowa w różnych konfiguracjach są
powtarzane za nim.
Radę programową CHN dziwi obrona "niebiańskich rozmów" Joynera ze zmarłymi świętymi. Coś z Wami nie tak, drodzy obrońcy! Czy
orientujcie się, na jakie manowce schodzicie sami - jako kaznodzieje, a Ty, bracie Tadeuszu, jako wydawca książek i kwartalnika
- i sprowadzacie także nowo nawróconych ludzi? Czy nie jest dla Was jasne przesłanie Pisma Świętego, że póki jesteśmy na tej
ziemi, wszyscy "po tamtej stronie" są dla nas ludźmi zmarłymi i nie wolno się z nimi kontaktować w żaden sposób? Powołujesz się
na Jezusa na Górze Przemienienia. Zapominasz, że Jezus jest Bogiem, nie stworzeniem, i tam na górze jego ciało było
przemienione, i że Mojżesz NIE ROZMAWIAŁ z obecnymi tam uczniami (twierdzisz, że rozmawiał, ale w jakiej znalazłeś to Biblii?).
Czyżby też Paweł niepotrzebnie powstrzymał się od powtórzenia tego, co słyszał w trzecim niebie? Jeśli zaś chodzi o apostoła
Jana to nie przyniósł nam w Objawieniu żadnych "świeżych" informacji od kolegów apostołów.
Czy nie zdajesz sobie sprawy z możliwości nadużyć i niebezpieczeństw, jakie grożą zwłaszcza ludziom nie utwierdzonym w
wierze wynikającej z Bożego Słowa, jeśli się im przekazuje całkiem "świeże" słowa dawno zmarłych biblijnych autorów? Akceptacja
czegoś takiego to po prostu lekceważenie autorytetu Pisma Świętego.
A teraz sprawa "niespełnionych proroctw Davida Wilkersona". Dołączony wykaz wymaga oddzielnego opracowania. Jednakże Twoja
ocena "proroctw Wilkersona" jest błędna. Za krótko jeszcze żyjesz, aby pamiętać fakty, a też brak jest opracowań, do których
mógłbyś sięgnąć. Twierdzisz, że Wilkerson pomylił się w roku 1973, gdy mówił o ogólnoświatowym kryzysie, ponieważ (poza
ostatnimi lokalnymi wstrząsami na giełdach) nic takiego się nie stało. Czyżby? Na konferencji w kwietniu 1973 r. Wilkerson
przekazał Słowo od Pana o tym, czego nikt się nie spodziewał: o ogólnoświatowym wstrząsie ekonomicznym, który dotknie każdego
mieszkańca Ziemi, nawet najuboższego rolnika gdzieś w dżungli. I oto za pół roku, w październiku 1973 r. wybuchła wojna Yom
Kippur, nazwana tak od nazwy żydowskiego święta, w czasie którego Izrael został zaatakowany przez wojska egipskie i syryjskie.
Konflikt ten spowodował nadzwyczajną mobilizację krajów arabskich. Stworzyły organizację OPEC i po raz pierwszy w historii
jednomyślnie zaszachowały świat nową bronią ekonomiczną: ceną ropy naftowej. Cena jednej baryłki ropy drastycznie skoczyła w
górę, o ile pamiętam, chyba ponad 100%. Wstrząsnęło to gospodarką całego świata, a szczególnie świata zachodniego, którego
gospodarka opierała się głównie na tym właśnie źródle energii. Ropa miała przedtem cenę niemal wody. W ślad za tą zmianą
gwałtownie skoczyły ceny prawie wszystkiego, ponieważ mnóstwo artykułów codziennego użytku, nawet lekarstwa, to produkty
ropopochodne. Przez kilkanaście następnych lat świat dostosowywał się do nowych warunków gry ekonomicznej. To w tamtym momencie
światowa gospodarka została mocno uzależniona od cen ropy naftowej i tak już pozostało. Przeżywałem tamte dni jako 30-latek i
dobrze wiem jak boleśnie dotknęło to także nas w Polsce. A więc nie szykujmy za szybko stosu dla Wilkersona, bo w tamtych
dniach (i nie tylko) okazał się być stabilnym, odważnym i godnym zaufania mężem Bożym.
A teraz sprawa strzelania sobie samobójczych bramek. Obawiam się, że jeśli nadal będą działać tak jak dotychczas niektórzy
"uznani prorocy i kaznodzieje", to my, zielonoświątkowcy trzymający się Pisma Świętego, które, wg słów ap. Piotra, "nie podlega
dowolnemu wykładowi", coraz mniej będziemy mieć z nimi wspólnego, by w końcu powiedzieć za ap. Janem: "Wyszli spośród nas, lecz
nie byli z nas. Gdyby bowiem byli z nas, byliby pozostali z nami. Lecz miało się okazać, że nie wszyscy są z nas". Obawiam się
też, że w świetle znanych już faktów (nie wszystkie zostały tu przedstawione) oraz tych, które Duch Prawdy jeszcze wyjawi, nie
tylko nie gramy z nimi w tej samej drużynie, ale nawet nie jesteśmy w tej samej lidze! Stąd uważam, że wymienianie Smitha
Wiggleswortha w towarzystwie Kennetha Copelanda jest nieporozumieniem.
Jeśli John Wimber na krótko przed swoją śmiercią odłączył Toronto Airport Vineyard Fellowship od wspólnoty zborów Vineyard,
to musiał być święcie przekonany, że w swoich praktykach tak daleko odeszli od norm biblijnych, że nie mogli być już dłużej
utożsamiani z założoną przez niego wspólnotą zborów Vineyard.
Na koniec dodam jeszcze, że gorliwość i pasja dla Bożej sprawy nie zwalnia nikogo z obowiązku zdrowego myślenia i czuwania.
Także Ciebie, Bracie Redaktorze, który dopuszczasz do druku książki i artykuły (co prawda w Twoim prywatnym) wydawnictwie i
kwartalniku. I skoro uważasz się za "część Kościoła Zielonoświątkowego" (raczej cząsteczkę), to zanim wyrazisz ubolewanie, może
powinieneś lepiej się zastanowić nad tym, dlaczego prezbiterzy tego Kościoła, którzy "czuwają nad duszami (...) i zdadzą z tego
sprawę" uważają za stosowne coś zamieścić w kościelnym piśmie. Czyżbyś uważał, że do nas nie dociera głos Boży i wszystko to
robimy ot tak sobie, żeby tylko kogoś zdyskredytować, bez potrzeby dyskutować i rozpalać niepotrzebnie emocje? Za poważne to
sprawy i czasy, drogi Bracie. I przecież chodzi nam o to samo - aby do głosu zawsze dochodził Duch Prawdy. Czyż nie tak?
Pozdrawiam Cię serdecznie
Kazimierz Sosulski