Odpocznijcie nieco
Kazimierz Sosulski
Skończyły się wakacje i powróciliśmy do swoich zwykłych zajęć. Szybko wkręciliśmy się w tryby pracy i codziennych
obowiązków. I tak dociągniemy do następnych wakacji, do następnego urlopu. Przyzwyczajeni jesteśmy do takiego cyklu. Wydaje się
nam, że tak było zawsze. A tymczasem takie pojęcia jak urlop czy wczasy pojawiły się stosunkowo niedawno, dopiero w związku z
pracą etatową. Wcześniej rolę urlopów spełniały liczne święta kościelne; wyliczono, że takie okresy świętowania trwały w sumie
aż 150 dni w roku.
Dla nas, Polaków, sprawa racjonalnego odpoczywania jest ważna szczególnie teraz, w nowych warunkach ustrojowych i
gospodarczych, ponieważ nasz stosunek do pracy zmienia się: poszukuje się jej i coraz bardziej szanuje sam fakt jej posiadania.
W dużych miastach coraz trudniej jest zgromadzić zborowników w dzień powszedni na wieczornym nabożeństwie rozpoczynającym się o
godzinie osiemnastej, ponieważ o tej porze coraz więcej osób dopiero kończy pracę. Chyba, wzorem krajów zachodnich, trzeba
będzie zmienić godzinę na późniejszą.
Jednak praca sama w sobie nie jest przekleństwem. To trud towarzyszący pracy jest jednym z przekleństw, jakie spadły na
człowieka w wyniku upadku w grzech. Odtąd zaspokajaniu codziennych potrzeb człowieka towarzyszy zmęczenie, znużenie,
spracowanie. Jednak przez całe wieki jako przekleństwo traktowano samą pracę. Dopiero Reformacja przywróciła jej właściwy sens.
Ludzką działalność zaczęto traktować inaczej: solidna praca zaczęła być widziana jako przejaw pobożności i służenia Bogu.
Osobiste sukcesy w tej dziedzinie zaczęto traktować jako Boże błogosławieństwo. Pojawiło się nawet takie pojęcie, jak
"protestancki etos pracy". Dlaczego? Bo człowiek wychowany na Piśmie Świętym traktuje pracę nie jako przekleństwo, lecz jako
współdziałanie ze Stwórcą w zagospodarowywaniu darowanego nam dzieła stworzenia. Mimo, że to współdziałanie nieodłącznie
powiązane jest z trudem, ale przynosi też radość i zadowolenie dzięki świadomości, że pracuje się "nie tylko ze względu na
ludzi, lecz i dla Pana".
Przy takim podejściu do pracy nie można jednak zapominać i o sprawie przeciwnej - obowiązku odpoczywania. Wszak i Stwórca po
sześciu pracowitych dniach wreszcie odpoczął. Swojemu ludowi nakazał świętować nie tylko raz w tygodniu, także każdy siódmy rok
miał być szabatem, czyli rokiem odpoczywania dla ludzi, zwierząt i ziemi. Przejawiła się w tym dobroć Pana wobec swego
stworzenia, któremu niejako "urzędowo" zagwarantował możliwość regeneracji sił witalnych. Według Bożego zamiaru, czas
odpoczynku ma też zapewniać Bożemu ludowi możliwość odnawiania sił duchowych. Służy temu wspólnotowe świętowanie i wielbienie
Pana. Albowiem Bóg Ojciec dobrze wie, że brak przerwy na pełny odpoczynek nadweręża zdrowie fizyczne i psychiczne, odbija się
ujemnie także na służbie dla Niego. A wiedzieć muszą o tym szczególnie ci z nas, dla których główną pasją życia jest praca i
twórcze działanie; którzy odpoczynek traktują jako marnowanie czasu i grzech. Potrzebujemy uświadomienia sobie, że niezbędny
jest nam nie tylko "protestancki etos pracy", ale też i "ewangeliczny etos odpoczynku".
Tytułem ilustracji przytoczę kilka wspomnień. Było to ponad ćwierć wieku temu. Przechodziłem obok domu zborowego krakowskich
baptystów. Na podwórku zobaczyłem pastora Krzysztofa Bednarczyka. Był to człowiek wszechstronny: inżynier, pastor, pisarz,
działacz kościelny i społeczny, ojciec wielodzietnej rodziny. Właśnie montował heblarkę do drewna. Miał jej użyć w ośrodku
kolonijnym w Radości do strugania desek na stoły. Porozmawialiśmy sobie przy tej okazji i wtedy udzielił mi rady, która mnie,
początkującego wówczas pastora, mocno otrzeźwiła. Zapytał, kiedy ostatni raz byłem z rodziną na urlopie. Odpowiedziałem, że
nigdy, bo wolny czas zawsze poświęcam na prowadzenie obozów dla młodzieży. Wtedy, powołując się na swoje doświadczenie życiowe,
wręcz zobowiązał mnie, abym koniecznie przewidywał czas na odpoczynek, abym pod względem przepracowania nie wzorował się na nim
czy na moim ojcu. Obydwaj bowiem pracowali w swoich świeckich zawodach, obaj byli pastorami zborów krakowskich i prezbiterami
okręgowymi na ówczesne województwo rzeszowskie, obaj też wszystkie swoje urlopy poświęcali dla Kościoła. Trudno się dziwić, że
wychowany na takich przykładach poświęcenia nie przywiązywałem większego znaczenia do organizowania sobie odpoczynku. W trzy
dni po ślubie pojechałem z żoną do Gdańska na obóz młodzieżowy, by dołączyć tam do personelu, a podróż, którą żartem nazwaliśmy
poślubną, mieliśmy dopiero po dwunastu latach małżeństwa. Kiedyś podczas gościny w naszym domu zapytał mnie pewien lekarz z
Anglii: A ty kiedy masz swoją niedzielę? Wymusił wtedy wręcz na mnie ustalenie dnia, który w całości poświęcę wypoczynkowi i
rodzinie. Wybrałem czwartek i przez jakiś czas udawało mi się to utrzymać. Natomiast kilka lat temu, w biurze pastora Yonggi
Cho w Seulu, wraz z pewnym bratem z Budapesztu byliśmy mocno zdziwieni, gdy usłyszeliśmy od sekretarki, że w poniedziałki
pastor ma czas wyłącznie dla siebie i w kalendarzu ma zapisane, że jutro będzie grał ze swoimi wnukami w golfa. Może więc nas
przyjąć we wtorek.
Dlaczego piszę o tym teraz, gdy jest już po urlopach? Właśnie dlatego. Bo już teraz winniśmy zaplanować swój odpoczynek w
skali tygodnia, kwartału, półrocza i roku. Zaplanujmy sobie przerwy w codziennym kieracie. Przewidźmy czas na odpoczynek, na
przebywanie z rodziną, na wspólny wyjazd, na udział w jakiejś konferencji, na post i modlitwę. Pomoże to nam w utrzymaniu
dobrej kondycji duchowej, fizycznej i emocjonalnej, w pogłębieniu więzi małżeńskiej i rodzinnej. I nie ulegajmy przy tym
wyrzutom sumienia, że niby "marnujemy czas", bo przecież sam Pan powiedział:
"Wy sami idźcie na osobność, na miejsce ustronne i odpocznijcie nieco. Albowiem tych, co przychodzili i odchodzili, było
wielu, tak iż nie mieli nawet czasu, żeby się posilić" (Mk 6,31).
Kazimierz Sosulski