Co my NA TO?
Kazimierz Sosulski
Spełniły się marzenia wielu. 12 marca 1999 r. Polska stała się członkiem Paktu Północnoatlantyckiego. Wydarzeniu temu
towarzyszyły liczne uroczystości, padło wiele ważkich słów. Podkreślano, że dziewięć lat temu, gdy rodziła się III
Rzeczpospolita, nikt nawet nie marzył o takim scenariuszu. Sekretarz stanu USA, pani Madeleine Albright, swoje przemówienie
kończące uroczystość wręczenia aktów akcesyjnych ministrom spraw zagranicznych Polski, Węgier i Czech rozpoczęła słowem
'Alleluja!'. Zwróciła uwagę, że 'stajemy wobec przyszłości, kiedy broń dalekiego zasięgu będzie bardziej niebezpieczna niż
kiedykolwiek w przeszłości'. 'Ale - dodała - żadna siła na Ziemi nie jest potężniejsza niż nasza solidarność w imię wolności'.
W przeddzień tego znamiennego wydarzenia premier Jerzy Buzek w przemówieniu telewizyjnym zapewnił naród, iż Polska ma wreszcie
zagwarantowany pokój i bezpieczeństwo, ponieważ państwa wchodzące w skład tego najpotężniejszego sojuszu militarnego świata
zobowiązały się bronić suwerenności i bezpieczeństwa naszego kraju. Ktoś powiedział, że Polska weszła do Sojuszu dosłownie za
pięć dwunasta, ponieważ za kilkanaście dni rozpoczęło się bombardowanie strategicznych celów w Jugosławii.
NATO z założenia jest sojuszem obronnym, nie ofensywnym, ma bronić demokracji i wolności. Za kilka miesięcy demokratyczny
świat obchodzić będzie w Waszyngtonie jubileusz Sojuszu Północnoatlantyckiego, który przez ostatnie pięćdziesiąt lat stał na
straży światowego pokoju. Natomiast za kilka miesięcy chrześcijański świat zamierza hucznie wkroczyć w trzecie tysiąclecie
(choć tak naprawdę zacznie się ono wraz z rokiem 2001). Ale czy rzeczywiście możemy spać spokojnie? Ciągle siedzimy na beczce
prochu, albo - mówiąc bardziej współcześnie - na zdezelowanym reaktorze atomowym i nikt nie może się czuć bezpiecznie. Jeszcze
nie wiadomo na przykład, jak się zakończy przecinanie gordyjskiego węzła na Bałkanach. Albowiem współczesny świat stał się tak
bardzo skomplikowany, że trudno o proste rozwiązania. Ogromne przemieszanie kultur, religii i narodów, które w kończącym się
właśnie wieku osiągnęło chyba swoje apogeum, sprawia, że coraz mniej jest spraw oczywistych niż, powiedzmy, sto lat temu.
Dzisiejszy człowiek jest coraz bardziej zagubiony, wyobcowany i niepewny z powodu zaniku więzi rodzinnych, utraty tożsamości
narodowej, kulturowej czy religijnej, zacierania się granicy między dobrem i złem. Dlatego też ewangeliczne opisy tzw. końca
świata mówią o 'lęku bezradnych narodów', o ludziach 'omdlewających z trwogi w oczekiwaniu tych rzeczy, które przyjdą na
świat', o 'nagłej zagładzie', jaka spadnie na świat, gdy powszechnie mówić się będzie o pokoju i bezpieczeństwie.
Co my na to? Nikt nie pytał nas o zdanie, nawet nie przeprowadzono w kraju referendum. Nie mieliśmy okazji spotykać się z
politykami i z nimi w tej sprawie rozmawiać. Nie mogliśmy zgłosić swoich uwag, jak to było przed uchwaleniem konstytucji.
Jako narodzeni na nowo chrześcijanie mamy świadomość tego, że jesteśmy obywatelami dwóch ojczyzn: ziemskiej i niebiańskiej.
W tej mieszkamy, do tamtej pielgrzymujemy. Jako ludzie Biblii wiemy, że tak naprawdę 'Lepiej ufać Panu, niż polegać na
możnych' (Ps 118,8); 'Jedni chlubią się wozami, drudzy końmi, lecz my chlubimy się imieniem Pana, Boga naszego' (Ps
20,8). Pamiętamy stare, dobre i prawdziwe ostrzeżenia Bożego Słowa: 'Biada tym, którzy zstępują do Egiptu po pomoc, polegają
na koniach i ufność pokładają w wozach wojennych, że liczne, i w jeźdźcach, że bardzo silni, lecz nie patrzą na Świętego
Izraelskiego i nie szukają Pana. Przecież Egipcjanie to ludzie, a nie Bóg; konie ich to ciało, a nie duch. Gdy Pan wyciągnie
swą rękę, potknie się obrońca i upadnie broniony, wszyscy razem zginą' (Iz 31,1.3). 'Oto oparłeś swoją ufność na tej
lasce nadłamanej trzciny, na Egipcie, która wbija się w dłoń każdego, kto na niej się opiera' (Iz 36,6a). Wiemy dobrze, że
źródłem prawdziwego pokoju jest Książę Pokoju, nie sojusz wojskowy z najbardziej rozwiniętymi państwami zachodniego świata.
Czy nie powinniśmy zatem gorliwie modlić się, aby jak najwięcej z ludzi decydujących o losach naszego kraju czy Europy
zawarło przede wszystkim sojusz z niebem - pojednało się z Bogiem poprzez jedynego pośrednika między Bogiem i ludźmi - Jezusa
Chrystusa? Aby Duch Święty mógł wykonać swoją pracę najpierw w ich sercach, a potem przez nich wnieść przesłanie zbawczego
pokoju do ich własnych rodzin, do polskich miast i wiosek. Jezus powiedział: 'Pokój zostawiam wam, MÓJ pokój daję wam; NIE
jak świat daje, Ja wam daję. Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka' (J 14,27). Nasz Pan mówi o innym
pokoju, o pokoju przewyższającym wszelkie ludzkie zrozumienie, o pokoju z Bogiem. O pokoju darowanym każdemu
człowiekowi w Jezusie Chrystusie. O pokoju przywróconym przez odkupieńczą śmierć Chrystusa na krzyżu za grzechy każdego
człowieka. Ten pokój jest zasiewany, ale nie za pomocą techniki wojskowej. Zasiewany przez tych, którzy pokój
czynią. W języku angielskim jest specjalne słowo na tę sytuację: peacemaker - czyniciel pokoju. Taki człowiek najpierw
sam jedna się z Bogiem, z ludźmi, z samym sobą. Słowo Boże rozwala w nim 'mur nieprzyjaźni', a Duch Święty 'z dwóch - stwarza
jednego, nowego człowieka'. Dzięki temu ma on w sobie Boży pokój, zgodę, wewnętrzną harmonię. Tylko taki człowiek jest w stanie
rozsiewać wokół siebie prawdziwy pokój.
Kazimierz Sosulski